
II ROZWAŻANIE WIELKOPOSTNE
“Błogosławieni którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”
“Okazujemy się sługami Boga przez wszystko (…) smutni, jednak zawsze radośni, jakby ubodzy, jednak wielu ubogacający, jakby nic nie mający, jednak wszystko posiadający” /II Kor 6,4;10 /
“Wtedy Hiob wstał, rozdarł swój płaszcz, ogolił swoją głowę, potem upadł na ziemię i oddał pokłon; I powiedział: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam powrócę. Pan dał, Pan też wziął, niech imię Pana będzie błogosławione” (Hb 1, 20-21)
Błogosławieni którzy się smucą. Smutek kojarzy nam się z cierpieniem, bólem, z czymś co nie jest przyjemne, a na pewno nie ze szczęściem. Ewangelia jest drogą sprzeczną z naszymi ludzkimi oczekiwaniami. Droga Chrystusa nie spodobała się jemu współczesnym. Naród Izraelski oczekiwał Mesjasza, który miał być zwycięskim wodzem, który miał zakrólować nad światem i przynieść narodowi Izraelskiemu bogactwo i chwałę. Tymczasem jedyną bronią Chrystusa była miłość, uniżenie, upokorzenie i cierpienie. Chrystus stał się Królem odrzuconym i niechcianym. Bóg dał człowiekowi wolną wolę i nie odbierze jej. Bóg nie wprowadzi w nasze życie pokoju i miłości, jeżeli my nie damy na to przyzwolenia. Dlatego wybrał drogę krzyżową, wybrał śmierć, aby pozbawić ją mocy zniszczenia i unicestwienia, aby śmierć przemienić w życie i aby człowieka ziemskiego uczynić dzieckiem Bożym i dziedzicem Królestwa Niebieskiego. W duchu Chrystusowej Ewangelii słowa „błogosławieni, którzy się smucą” nabierają głębi i emanują nadzieją, że nasze życie, które nigdy nie jest pozbawione trudu, cierpienia i smutku nabiera innego kierunku, którego celem jest Wieczne Szczęście. Błogosławieni smutni, albowiem będą pocieszeni.
Wpatrując się w osobę proroka Hioba widzimy jak bardzo był zjednoczony ze swoim Bogiem. Bóg odebrał mu wszystko w jeden chwili. Z człowieka szczęśliwego, zamożnego, spełnianego stał się schorowanym nędznikiem. Pomimo cierpienia, niewyobrażalnego bólu i smutku jakie musiał przeżywać, nie stracił wiary i łączności z Bogiem. Te przejmujące słowa „Pan dał i Pan zabrał” są wyrazem jego nadprzyrodzonej łączności ze swoim Stwórcą. Hiob był prawdziwie błogosławiony. Jego dostatek nigdy nie przysłonił mu Wszechmocy Boga i w obliczu dotknięcia najgłębszego dna nędzy i pohańbienia pozostał wiernym sługą swojego Stworzyciela w Nim pokładając nadzieję i do Niego zanosząc swoje gorące prośby i modlitwy. Bóg wiedział, że Hiob ma niezachwianą wiarę, dlatego poddał go tej ciężkiej próbie, aby pokazać szatanowi, że żadna władza, żadne bogactwo i zaszczyty nigdy nie przezwyciężą miłości i wiary.
Siostra M. Iwona Król nosiła słowa proroka Hioba głęboko w swoim sercu. Budowała na nich swoją wiarę. Od dziecka pielęgnowała w sobie postawę pełną ufności względem Boga. Z całego serca pragnęła poświecić swoje życie Bogu w zgromadzeniu zakonnym. Spotkała się jednak ze sprzeciwem ze strony ojca, który chciał, aby przejęła ich rodzinne dziedzictwo jakim było gospodarstwo rodzinne. Zapewne decyzja ojca przysporzyła jej wiele smutku i bólu. Ona jednak pokornie czekała powierzając swoje życie Temu, który je Stworzył ufając, że pokieruje nim według swojej woli. Nie było w niej zewnętrznego buntu, nie sprzeciwiła się woli ojca, cierpliwie czekała. Bóg zainterweniował i poprzez sen przemienił serce ojca i uzdolnił je do przyjęcia woli córki. Ojcu siostry M. Iwony przyśnił się jej dziadek z wyrzutem “Dlaczego nie pozwalasz Annie pójść do klasztoru?”.
Życie siostry M. Iwony od najmłodszych lat było trudne i wymagające. Doświadczyła okrucieństwa I i II wojny światowej, okupacji radzieckiej, czasu komunizmu. Widziała ludzką nienawiść, przemoc i mimo tego jej serce nie zgorzkniało. Nie zamknęła się na ludzką niedolę a wręcz przeciwnie dawała całą siebie, aby czynić ludzkie życia szczęśliwszymi. Starała się jednać ludzkie serca, wnosiła w życie innych radość, pokój, poczucie bycia ważnym i wartościowym. Potrafiła przechodzić ponad podziałami. Nie odwracała się od tych, którzy ją krzywdzili. Nigdy nie odmawiała pomocy i wsparcia. Zapewne wiele smutku doświadczyła widząc jak radzieccy żołnierze profanowali to co święte, widząc ludzką biedę, chowając zmarłych pozostawionych na chodnikach miasta. Pomyśleć by można, że tyle okrucieństwa, jakiego była świadkiem mogło uczynić jej serce zatwardziałym i zimnym. Siostra M. Iwona pozostała jednak zawsze wrażliwa na ludzką niedolę. Zawsze uśmiechnięta, emanująca pokojem i nadzieją – tak została zapamiętana. Sama doświadczyła Bożego pocieszenia w smutku i samotności, i to pocieszenie niosła wszystkim napotkanym, szczególnie chorym i cierpiącym.

